kilka pocztówek z weekendu.
najpierw kołobrzeg, w którym nie byłam 10 lat, a później berlin, w którym nie byłam nigdy wcześniej.
lody 'maczanki', które pamiętam, kiedy byłam z rodzicami nad morzem. ten smak pamiętałam tyle czasu i wiedziałam, że w momencie kiedy będę znowu w kołobrzegu, muszę je zjeść.
nie tak łatwo mi było je zlokalizować, więc pytając "lokalnych" sądziłam, że bez problemu mi wskażą drogę do "maczanek". niemniej jednak nieopodal latarni morskiej były maczanki, uciecha dla moich kubków i oczu. ;)
berlin. na pewno wyzwaniem dla mojego portfela było pójść na samą górę domu handlowego kadewe, w którym całe piętro jest poświęcone smakom i zapachom.
oczu oderwać nie mogłam od mnogiej ilości czekoladek. od godivy, która nie zachwyciła mnie tak, jak sobie wyobrażałam, po lokalne.
po drodze pizza. fajne miejsce, których w berlinie dostrzegłam dużo. miejsce, do którego przychodzisz po jedzenie na wynos i jesz na ławce, niezależnie od pory roku. lubię takie pomysły. (podobną idee promuje Warburger warszawski, do którego nie mogę się doczekać aż pójdę będąc w stolicy na koncercie queen B, ułłłi).
smacznego tygodnia.
{tak, to był wyjazd tylko na dwa dni}
{jeżdżący bar. goście pedałują, jednoczeście popijając piwo! impreza miejska na najlepszym poziomie}
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz